Moje Panie Patro. Skoro dajemy życie to możemy też je zmieniać.

[Artykuł został opublikowany w Wysokich Obcasach Extra w 2017 roku]

Orissa, najbardziej plemienna część Indii, gdzie życiem kobiety rządzi tradycja i silna ręka męża, a najdalsza podróż człowieka to ta do sąsiedniej wsi.
To właśnie tam znajduje się najwięcej na świecie osób o moim nazwisku
– wygooglałam leżąc przed komputerem.

Niemożliwe. Ja, blondynka o jasnej karnacji i niebieskich oczach za nic nie przypominam kruczoczarnych Hindusek.

Od tamtej pory „panie Patro“ z Orissy tak osadziły mi się w głowie, że czułam nadchodzącą siłę, która mnie do nich pociągnie. Podświadomie wiedziałam, że to jest ważne.

Nie jest łatwo się tam znaleźć. Na pobyt w Orissie trzeba uzyskać pozwolenie lokalnej policji. Po lasach grasują bojówki. Przyjazd należy zgłosić odpowiednio wcześniej, a najlepiej zyskać poparcie mieszkańców. Jeśli policja będzie łaskawa to zgodzi się na przyjazd, ale ani jednego dnia dłużej.

Kilkanaście dni później dostaję wiadomość na Facebooku:
„Pozdrowienia z indyjskiego pociągu, jestem w drodze do Orissy“ – pisze T, mój kolega podróżnik i działacz społeczny.
„Dokąd??? Po co tam jedziesz?“ – odpisuję z niedowierzaniem.
„Jadę nagrywać film o społeczności kobiet Janamangal. Prowadzi ją Jyotschna, moja znajoma z kanthari, instytutu na południu Indii, który szkoli działaczy społecznych do wprowadzania zmian w środowiskach, z których się wywodzą. Razem skończyliśmy ten kurs“.

„Czy Ty wiesz, że w Orissie jest najwięcej na świecie osób o moim nazwisku? Sprawdź to proszę“.
Po kilku dniach od T. przychodzi wiadomość: „Tylko dzisiaj spotkałem aż cztery panie Patro. Miałaś rację!“.

Wysłał mi zdjęcie jednej z nich. Stała w środku dżungli, w długim zielonym sari. Uśmiechając się niepewnie do zdjęcia, pokazywała rośliny, które właśnie zebrała.

W organizacji Janamangal w Orissie kobiety uczą się jak robić ajurwedyjskie leki i kosmetyki z ziół zebranych w pobliskich lasach. Wszystko po co, by móc je sprzedawać i zyskać choć odrobinę niezależności, uwalniając się od przemocy domowej.

Organizację założyła Jyotshna. Kobieta o ogromnej mocy życiowej, która uciekła przed znęcającym się nad nią mężem i postanowiła uświadomić kobiety z pobliskich wsi, że przemoc domowa wcale nie jest tradycją, którą trzeba w milczeniu akceptować, a życie bez strachu i siniaków jest możliwe.

Wiecie co to znaczy w najbardziej tradycyjnej części Indii sprzeciwić się tradycji? Niepojęte.
Nie tylko indyjskie panie Patro stały się magnesem. Musiałam poznać Jyotshnę i te kobiety.

Napisałam maila do Jyotschny, że chciałabym przyjechać. Odpisała po dwóch, czy trzech tygodniach, bo żeby ściągnąć maila musi jechać do sąsiedniej miejscowości, no i jeszcze to pozwolenie od policji na mój pobyt.

Kilka miesięcy później siedziałam w pociągu do Orissy. Razem z koleżanką z Polski.
A ileż ja się nasłuchałam, że gdzież to do Indii z koleżanką. Dwie kobiety po Indiach? Gwałty, rabunki, licho czyha na każdym rogu. Miałam wewnętrzne poczucie, że nic mi się nie stanie.

Jyotshna powitała nas na progu swojego biura.
Biuro Jyotshny to lepianka, która także jest jej domem. W jednej izbie stół, a na nim stos dokumentów, obok polowe łóżko, a na podłodze rozstawione garnki z ryżem, soczewicą, chlebem naan. Zaraz siadamy i będziemy jeść. W przedsionku jest miejsce na gotowanie, a w trzeciej izbie spać miałyśmy my.
Po późnej uczcie umościłyśmy się na glinianej podłodze.
“Tylko uważajcie na węże, gdy będziecie szły nocą do wychodka” – mówi na dobranoc Jyotshna.
Zasypiamy, tuż za ścianą zasypia krowa.
Na wszelki wypadek szczypię się mocno w rękę, bo wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jestem.

Jutro wyczekiwany dzień. Spotkanie z kobietami z organizacji Janamangal. Spotkanie z paniami Patro!

“One wiedzą, że przyjedzie dziewczyna o takim samym nazwisku, zastanawiają się jak wyglądasz” – mówi rano Jyotshna.
Chyba nie tylko dla mnie to totalna abstrakcja.
Zakładam hinduską tunikę, długie spodnie, bo nawet bluzka z rękawem jest tu nie na miejscu. Zresztą w całych Indiach lepiej się kobiecie zakrywać, ale w Orissie to już szczególnie.

Jyotshna przykleja mi między brwiami czerwoną kropkę. “No, teraz wyglądasz jak Hinduska”. Prawie. Jeszcze te blond włosy, jasna karnacja, no i wyższa jestem od hinduskich kobiet o prawie dwie głowy. Szczegóły.

Gromadzimy się w lokalnej świetlicy.
To tutaj kobiety z Janamangal spotykają się co tydzień, by uczyć o ziołach, lekach. O tym jak je sporządzać wg prawdawnych aurwedyjskich receptur, ładnie opisać i pakować, by później sprzedawać. Jyotshna zaszczepia w nich ducha przedsiębiorczości, niezależności, chce minimalizować biedę.
Uczą się jak zapobiegać przemocy domowej. Gdy którejś dzieje się krzywda, alarmowana jest cała wieś.
To ciężka praca od podstaw, praca ze zmianą nawyków, zachowań, tradycji, zwłaszcza w bardzo tradycyjnej Orissie.

Na sali panuje niezręczna cisza. Nie wiem, czy bardziej zestresowana jestem ja, czy one. Nie chcę, by traktowały mnie jako „lepszą“, bo przyjechałam „z Zachodu“.
Choć prawdę mówiąc sam fakt, że do nich przyjechałam nadaje mi wyjątkowości, bo dla wielu z nich granicą podróży jest sąsiednia wieś.

Siadam na podłodze. Nakładają mi na talerz ryż i patrzą, czy poradzę sobie z jedzeniem ręką. Jestem dla nich zabawna, gdy formuję ryżowe kulki i wgniatam w nie sos z soczewicy. To dobrze, dystans się zmniejszył. Teraz wszystkie mamy żółte ręce.

Podchodzi do mnie grupa “pań Patro”. Stajemy przed sobą w zadziwieniu.
Miały być werble, fajerwerki i magia. Rzucanie się sobie w ramiona i łzy wzruszenia. Przynajmniej taka filmową scenę spotkania miałam w wyobraźni. Zamiast tego robi się niezręcznie.

Bo co z tego, że mamy to samo nazwisko, skoro dzieli nas niemal wszystko. Nie damy sobie buziaka w policzek i nie rzucimy się sobie w ramiona, bo Indie to nie jest kultura dotyku, a relacje międzyludzkie to jeden wielki dystans. Szczególnie w Orissie. Nawet pary nie chodzą tu za ręce. Nie możemy swobodnie porozmawiać, bo nie znamy swoich języków.

Łączy nas tylko nazwisko i bycie kobietą. Za chwilę okaże się, że to wystarczy.

Z minuty na minutę oswajamy się ze sobą. “Panie Patro” dołączają do grupy pozostałych kobiet. Jyotshna opowiada o działalności organizacji. My opowiadamy czym zajmujemy się w Polsce. Ciężko tam mówić o reklamie w internecie, eventach, youtuberach. Opowiadamy o Polsce i naszym codziennym życiu. O tym chcą słuchać. My też pytamy o ich codzienne sprawy.

Robi się tak dziewczyńsko, kobieco. Dziewczyny ośmielają się i zaczynają zadawać pytania:

  • “Jak to możliwe, że rodzice pozwolili Ci podróżować i tu przyjechać?”
  • “W jaki sposób opiekujesz się rodzicami, skoro z nimi nie mieszkasz?”
  • “Czy Twoi rodzice są szczęśliwi, mając dwie córki?”
  • “Dlaczego jeszcze nie masz męża?”
  • “Czy sami wybieracie sobie mężów, czy rodzina też o tym decyduje?”
  • “Co robicie ze swoim chłopakiem, jak spędzacie z nim czas?”

Pytania wmurowują mnie w ziemię.

One mówią o silnie osadzonych w tradycji wartościach rodzinnych; pragną zrozumienia między mężem i żoną; równości między mężczyzną i kobietą; zwalczeniu biedy i uporządkowaniu bałaganu wokoło. O tym jak wszystkie razem przeciwstawiają się tradycji, która ich upokarza.

Ja opowiadam im o córkach, z których jesteśmy dumni; chodzeniu z chłopakiem za rękę; podróżach po świecie; niezależności finansowej, szczęśliwych związkach, miłości do siebie

Jakie są ich marzenia?
Zrozumienie między mężem i żoną, równość między kobietami i mężczyznami, zastopowanie przemocy domowej.
Oczywiście, że spotkałam w Indiach kobiety wyzwolone, nowoczesne, podróżujące, umawiające się na randki. Spotkałam mężczyzn pomocnych, uprzejmych, którzy z szacunkiem traktują kobiety i swoje partnerki. Tu opisuję sytuację w plemiennej Orissie.

Poczułam jak otacza nas jedna wielka kobieca energia.
Totalnie inne światy, ale przecież wszystkie jesteśmy kobietami i mamy swoje kobiece potrzeby.
Na twarzach rysuje się coś w postaci zadziwienia i nadziei. W oczach pojawiają się łzy.

Wszystkie wychodzimy ze spotkania z wewnętrzną siłą i energią.

One mają tak dużo do zrobienia dla siebie w swojej społeczności. Są w procesie zmiany, zmiany tradycji, która nie jest dla nich przychylna.

W kobietach jest niezwykła moc. Mimo różnic czujemy jedną energię. Moc do kreowania, moc do zmieniania.

Skoro dajemy życie to możemy też je zmieniać.

 

Przeczytaj też artykuł: O CZYM MARZĄ KOBIETY W PLEMIENNEJ ORISSIE

 

This post is available in: English